sobota, 2 października 2010

Jasna strona mocy

Przybył piątek wieczór, a wraz z nim okazja do znanego większości Was odpoczynku w zaciszu wygodnego siedziska, obejrzenia klasycznego kina z fantastycznym Brucem Lee i niczym nie przymuszonego sklejenia paru zdań na bloga. Z wymienionych, najbardziej (i zarazem nieco paradoksalnie) zajmuje mnie obecnie to drugie. Tyle mówi się o wyjątkowości filmów z lat obfitych w bujne fryzury i zamiatające nogawki, a wciąż ciężko odtworzyć choć część ich magii w tym, z czym mamy do czynienia współcześnie.
Nie przypominam sobie, bym wychodząc z kinowego seansu zacnego 'Księcia Persji' czuł w sobie tyle animuszu, by móc bez krzty zwątpienia stanąć w szranki z jakimkolwiek koksem gotowym stanąć mi na drodze - w przeciwieństwie do mojego taty, którym władały takie właśnie emocje po obejrzeniu 'Wejścia Smoka' blisko 30 lat temu. Ba, z jego opowieści wynika też, iż pływać nauczył się wyłącznie dzięki motywującym wodorostom, jakie drażniły jego stopy podczas nocnej, obfitej w kumpli wyprawy nad jezioro - naturalnie tuż po ukazaniu się mocarnego 'Jaws' w kinach.
Według mnie wszystko to było zasługą reżyserów, którzy wciąż jeszcze uczestnicząc w kreowaniu świata kinematografii kierowali się przede wszystkim swoimi marzeniami i pragnieniami. Który z facetów nie chciał wywijać nogami na równi z mistrzem wschodniej sztuki walki, który stronił od bycia twardzielem gotowym stawić czoła kilkumetrowemu rekinowi, czyim marzeniem nie była surwiwalowa ucieczka w skórze Johna Rambo? Czyimś na pewno, ale - co istotne - decydująca większość była w tym temacie uległa.
(Wykreowanie tak silnych autorytetów siłą wyobraźni. Wspaniała sprawa.)
Filmy te stanowiły nie tylko czynnik dający +10 do Odwagi i Sprytu, ale przynosiły na twarz uśmiech. Niezwykły uśmiech, samoistny, pełen spełnienia, zachwytu i niedowierzania, przez co cholernie szczery. Pożądany. Nie przypadkiem o nim wspominam - od pewnego czasu przekonuję się, jak bardzo człowiek może być mu uległy, i jak mało entuzjazmu wkłada w walkę z nim.
Dzisiejsza konstelacja kawałków składa się częściowo z rekomendacji, jakie przybyły do mnie z różnych stron. Nawet Empik okazał się być w tym temacie pomocny, fundując mi podczas pewnego pobytu wokal francuskiej piosenkarki, która przekonała mnie do twórczości swoich językowych odpowiedniczek. Kolejny krok w kierunku poszerzania horyzontów muzyki, cieszy to ogromnie.
Enjoy.



Cocorosie - Lemonade

Ciepło polecone i nad wyraz ciepło przyjęte. Ciekawy głos wokalistki i kojąca nuta klawiszy wprowadza cuś melancholijnego w powietrze. Między wierszami wkrada się też pozytywny, drobny, acz wyczuwalny akcent pozytywnych dźwięków.



Love At First Sight

Jedno z najbardziej romantycznych dzieł sztuki - zarówno filmowej, jak i muzycznej. Doskonały w swojej klasie film Don Juan de Marco, z doskonałym w swej klasie soundtrackiem. Nie znam oryginalnego tytułu, tak jednak jest on podpisany na płycie ścieżki dźwiękowej. Potrafię jednak stwierdzić, iż stanowi wariację na temat współczesnego 'Have You Ever Loved a Woman' od Bryana Adamsa. Wprost genialne, płynące lekką nutą, czysto uczuciowe.



Gorillaz - Hong Kong

Czystko wschodni akcent strun szarpanych według orientalnych skal dźwięków. Warto wsłuchać się też w tekst, przypadło mi do gustu parę szczególnie wpadających w ucho wersów, które przytaczam sobie głosem wyobraźni w chwilach swobody myślowej (słowa o kobiecie będącej w rzeczywistości złudzeniem).



Groove Armada - Hands of Time

Pozytywna nuta - osobiście przywodzi mi na myśl jakikolwiek poranek skąpany w letnich promieniach, wzbogacony kawą i ciachem. Ot, swoiste, relaksujące cztery minuty i dwadzieścia dwie sekundy pozbawione zobowiązań.



Pogodno - Je, Je, Je

Elektryzujący, dynamiczny kawałek wypełniony po brzegi punkowymi gitarami i buntowniczym głosem wokalu. Jeden z najmocniejszych motywatorów mojej prywatnej biblioteki muzycznej ! Krótka, treściwa esencja energii, rawr !




The White Stripes - We're Gonna Be Friends

Przyjacielski akcent, napawający wspomnieniami i marzeniami tekst wzbogacony doskonale rzeźbiącym dźwiękiem gitary - prosty, acz naprawdę ciepły. Wzbudza pragnienie powrotu do młodzieńczej beztroski. ;)





Dziękuję. Dziś bez rekomendacji filmowych - o nie zadbam kolejnym razem, podobnie jak i o obecność Johna Lennona oraz kogoś z polskiej sceny muzycznej. Pozdrawiam, ściskam kogo trzeba i zapraszam do kolejnej odsłony mojej wesołej twórczości. Buenos noches!

6 komentarzy:

  1. Zakochałam się w "Love At First Sight"! Uwielbiam to!

    OdpowiedzUsuń
  2. Dzisiejsze filmy też mogą byc emocjonujace. Nie mozna opierac sie tylko na tych wykreowanych przez media. Nie zawsze to co masowe jest dobre. Oczywiscie takich rzeczy trzeba szukac ze świeczką no i kolokfialnie mowiac "siedziec" w tym. Pozdrawiam i tak trzymaj z tym populizmem ; )

    OdpowiedzUsuń
  3. piszę i nie jestem anonimowa :> nie będę też do końca obiektywna w swej ocenie. Może lepiej nie oceniać. Napiszę tylko, że to Pogodno energetyzuje.


    A jesień jest piękna cały czas nie tylko przez te parę godzin :)

    OdpowiedzUsuń
  4. A mnie się podoba "We're Gonna Be Friends"

    OdpowiedzUsuń
  5. Lemonade jest tak boskie że nie mogę. Pogodno też bomba :) W ogóle Ty to masz ucho do dobrych kawałków!! /Monia

    OdpowiedzUsuń
  6. Bu, Marcinie. Powiem Ci, że tak czytam komentarze i przypomniałam sobie, że mówiłeś coś o zarabianiu na reklamach z googli - nie wiem, na ile się udało, aczkolwiek jeżeli gdzieś w głębi duszy miałeś jakiś większy cel w prowadzeniu bloga, a chociażby misję zarażenia ludzi dobrą muzyką, to całkiem nieźle Ci idzie. :D Sama do teraz mam ochotę bić przed Tobą pokłony za 'Clocks' Coldplay'a w aranżacji Buena Visty, które znalazłam na Twoim blogu. ;)

    Powiem Ci, że jestem skołowana - już nie wiem, jak mam wyrazić swój zachwyt/podziw/szacunek/etc. Po prostu kocham, jak piszesz. Jutro moje życie zmienia się o 180 stopni, zaczynam studia, na które nie mam ochoty, a mimo to czytam o starych filmach, o których normalnie nie myślę i nigdy nie myślałam, bo utonęłam w kołowrotku pseudo-dorosłości i niby-obowiązków, a najzwyczajniej w świecie robię to teraz i mam niesamowitą radochę. Mogę chłonąć Twoje słowa jak gąbka, jesteś absolutnym mistrzem w tym co wyprawiasz na tym skromnym kawałku wirtualnej przestrzeni. Jakiś czas temu, jak pamiętasz zapewne, rozmawialiśmy o mojej niezbyt interesującej tendencji do rozkochiwania się w intrygujących mężczyznach ze świata muzyki, i tak dla przykładu, gdybym miała wielki kredens z szufladami, w którym klasyfikowałabym ludzkie istoty, to z pewnością daleko od etykiet 'przeciętni', 'pozerzy', 'tacy sobie', 'całkiem spoko', byłaby wielka, osobna, solidna szuflada z podpisem "Marcin M.". :D Po prostu indywidualność za którą można szaleć sama w sobie, bez sztucznych barwników i śladowych ilości orzechów, której nie trzeba nigdzie podpinać, bo ma unikatowy i niepodrabialny niczym kod DNA zespół wartości. Mam nadzieję, że mnie lepiej teraz rozumiesz, a tym czasem dość wazelinki.

    Cocorosie zalatuje mi trochę Bjork w pierwszym momencie, gdy zaczyna śpiewać, co mnie trochę zbiło z tropu. 'Love at first sight' sobie kiedyś razem zaśpiewamy, jak się już totalnie wyskillujesz na gitarze, co Ty na to? Co do Gorillaz jest mała niezgodność pomiędzy tym, co masz w tytule a tym, co wyświetla się na odtwarzaczu z wrzuty, w każdym bądź razie jeśli się pomyliłeś, to dziękuję za to, bo utwór mi się bardzo podoba, chociaż z ich repertuaru poza "Feel Good Inc" i "Dare" nie słucham niczego. "Hands of Time" to po prostu strzał w dziesiątkę i aż mi wstyd, że kojarzę ten kawałek tylko z "Usta Usta". O Pogodno i Białych Paskach się nie wypowiadam, bo to się zwyczajnie wiąże z napastowaniem i kopulowaniem z moimi uszami z orgazmicznym finałem w samym centrum mojej czaszki. Masz dobry gust, cholera, znowu musiałabym Ci słodzić.

    Mam nadzieję, że jakoś jeszcze zobaczymy się w tygodniu.
    Trzymaj się. ;*

    OdpowiedzUsuń

Krótka, treściwa opinia, albo surowa jazda i długi wywód ociekający w krwistą krytykę!

'klik' i piszesz