niedziela, 1 maja 2011

Orły, sokoły, bażanty

Danuta Rinn - Gdzie Ci Mężczyźni



   Niech mnie, co za kobieta! Jeśli którakolwiek ma nas, facetów, oceniać, to właśnie czcigodna pani Danuta zdobywa sobie u mnie niepisane doń prawo - być może uwiodła mnie swoim nastoletnim (śpiewając ten kawałek miała przecież 40 zasłużonych lat!), skrzydlatym, nieco drapieżnym głosem (i seksownym!, z charakterystycznym wdziękiem 'dawnych kobiet', jeśli szanowny Czytelnik wie co mam na myśli); niewykluczone też, że niebagatelne znaczenie miały trąbki kusząco ryczące w refrenie.



Bojownicy spraw ogromnych, owładnięci ideami
o znaczeniu wiekopomnym, i wejrzeniu, jak ze stali.
Gdzie umysły epokowe, protoplaści czynów większych,
niż pokątne, zarobkowe kombinacje tuż przed pierwszym.
Nieprzekupni, prości, zacni, wielkoduszni i szlachetni.
Gdzie zeoni, gdzie tytani woli, czynu, intelektu,
woli, czynu, intelektu, woli, czynu, intelektu...? 
Gdzie są prawdziwi mężczyźni tacy,
mmm! orły, sokoły, bażanty? (...)

   (Bażant, wbrew wątpliwościom, w jakie może wprowadzać jego nazwa, jest nad wyraz dumnym i męskim zwierzem.) Cholera, miała kobita rację. Ta niezwykle przyszłościowa, mocna nuta nie trafiła jednak w odbiorców - owszem, dziewczyny do dziś podśpiewują ją z rozpuszczonym w oczach marzeniem, jednakże faceci (ci stereotypowi, naturalnie) zostawili ją głęboko w latach siedemdziesiątych, sadzając niczym kartotekę w szpitalnej szufladzie zatytułowanej 'rok 1975':

   Imię: Danuta
   Nazwisko: Rinn
   Wiek: pełne 70
   Objawy: niepoprawna marzycielka; pewnie kolejna walnięta feministka
   Zalecenia: olać, zapomnieć; pewnie kolejna walnięta feministka

Niepoprawnie tak wjeżdżać na swój gatunek, ale cóż mam począć, kiedy co parę kroków krzyżuję drogi z co raz mocniejszymi przypadkami; przyjdzie Ci taki narwany pseudo-rockman czy EMOcjonalnie lepszy i świeci indywidualnością.
   Pseudo-rockman właśnie. Może teraz poświecić dumą, bo poniekąd to on kilka dni temu okazał się najsilniejszą muzą pchającą mnie do tej notatki - pewnie dlatego, że cała rzesza wspomnień związanych z niespełna półgodzinną podróżą u jego boku dostarczyła mi niecodziennie skondensowanych emocji. Pokusiłem się wtedy nawet o wyciągnięcie notesu i zapisanie - wciąż jeszcze siedząc obok niego - tamtejszych wrażeń i rozważań w formie tekstowej (trzęsło jak diabli, byłem więc nad wyraz niepocieszony). Przytoczę:
   "(...) jest też autobus, a wraz z nim metr kwadratowy (1 x 0.5 x 2) przestrzeni życiowej ograniczonej właśnie przez urwanego z choinki chłopka, który siląc się na uprzejmość zapytał, 'czy miejsce obok mnie jest wolne'. Nie, kurna, zajęte. (pewnie nie powinno, ale mimo wszystko irytuje mnie to bezmyślne pytanie - oto stoi przed nim fotel grzeszący wręcz swoją pustością i otwartością, ja w dodatku wykazuję celową obojętność by pokazać, że zwisa mi to czy będzie zaraz zajęte, czy też nie. WOLNE!) (właśnie, mógł choćby zapytać 'czy można'; to nadałoby sytuacji jakiś sens).
   Spójrzcie na niego. Nastoletni pseudo-rockman w skórze koloru czerń, zwisającej z jego ramion jakby z wieszaka; chudy jak 5 minut, skromniutki, struchlały, blady, nieco przygarbiony, pewny siebie niczym ruska pepesza, gotów wystrzelić wnet i rozrzucić rozpaczliwy grad pocisków. Wsunął po kryjomu plecak między stopy, swój pokrowiec od gitary (czyniący go wściekłym desperado) zostawił w przejściu - kilkukrotnie przestawił go z pozycji wertykalnej w horyzontalną. Topiąc wzrok w przedniej szybie uniósł głowę na znak niewątpliwej godności, potrząsnął nią na boki, rzucając nerwowo blond włosami ściętymi na garnek, po czym wsunął dłoń do prawej kieszeni (starał się nie przechylić zbyt znacząco, byleby mnie swoim atletycznym barkiem nie trącić) i wyciągnął z niej czekoladowego rogalika. Mógłby chociaż zjeść coś męskiego. Cokolwiek - choć nie wiem jakiemu posiłkowi można nadać miano 'męskiego' - ale nie czekoladowego rogalika! Lubię czekoladowe rogaliki i nie świadczą one o niczym, ale w tym jednym przypadku ten jeden czekoladowy rogalik stanowił gwóźdź do trumny.
   Burza testosteronu. Tornado. Z ciekawości chciałbym zobaczyć go na scenie, oplatającego swój instrument w psychodelicznym skurczeniu, czarującego z ukrycia kocimi dźwiękami. (...)"

   Nie jestem pewien, czy obraz mężczyzny z zacytowanej na początku piosnki wciąż ma odbicie w dzisiejszym obiekcie pożądania. Owszem, to niewątpliwie 'ideał', ale odnoszę wrażenie, że część kobiet (większa lub mniejsza) na wyżyny wznosi kogoś nieco innego - wciąż silnego, nieugiętego, owładniętego wielkimi ideami, ale przede wszystkim chamskiego, przebiegłego i pozbawionego skurpułów. Stąd też, drogie panie, zapraszam do ankiety, którą znajdziecie w prawej kolumnie strony: tuż pod sekcją 'O MNIE'. Zgadzacie się z Danutą?
   Tyle z mojej literackiej strony. Oto co wkleiłem w dzisiejszą playlistę.
Enjoy.



George Thorogood - Bad to the bone

Po niedługich poszukiwaniach natrafiłem na, według mnie, najbardziej samczy kawałek spośród wszystkich samczych - to, co wyprawia tu gitara rozszczepia mnie na drobne, wynosi wysoko i puszcza (Czytelnik winien znać to charakterystyczne uczucie spadania). Na dnie strony znajdziesz miejsce, w którym mnie zaczarował.



Brodka - Saute

Tu z kolei ten, który od niedawna nosi dumny tytuł najbardziej... erotycznego. W dzień, w którym po raz pierwszy wsłuchałem się w jego tekst wsłuchałem się w niego jeszcze kilkanaście razy, zanim ległem spać. Brodka wróciła do łask ze swoją lekkością śpiewu, niemal cały najnowszy album pieści jej głosem tak jak powinien - tytułowa 'pieczeń' nabiera zupełnie nowego wymiaru.



Jane Birkin, Serge Gainsbourg - Je T'Aime Moi Non Plus

No dobrze, tak naprawdę to ten kawałek jest najbardziej erotyczny (choć Brodka niewiele tu ustępuje!). Romantyczny, zmysłowy, seksowny. Kapitalne intro, następnie szeptany język francuski wsparty w połowie namiętnym oddechem - zupełnie, jakby podniecenie rozpierało powietrze w płucach kochającej się, a ona za wszelką cenę chciałaby to powietrze w sobie zatrzymać. Coś mnie przeszywa kiedy szumi i mruczy mi w słuchawkach.



Otis Redding - Sitting on the dock of the bay

Rok temu jako letni akcent wkleiłem 'In The Summer Time' - teraz pałeczkę przejmuje absolutnie ujmujący Otis Redding. Niewykluczone, że ten kawałek był wykorzystany gdzieś w mediach. Jest genialny, szukałem go naprawdę długo (wcześniej słyszałem go ledwie parę razy, a nie znając tytułu ciężko było mi go odnaleźć), ale znalazłem w samą porę. Jest taki, że szkoda gadać.




Chciałem dać razem z playerem, ale Youtube jest dziś wyjątkowo złośliwe i mi na to nie pozwala - daję więc linkiem, wystarczy kliknąć. Scena otwierająca drugiego Terminatora, jedna z moich ulubionych, w dodatku wieńczy ją wspomniany wyżej utwór.

Terminator 2


   Od rana podśpiewuję sobie słowa przewodnie piosenki pani Danuty Rinn - widok śpiewającego to faceta może być cokolwiek zastanawiający, jednakże nie dajcie się temu zwieść: robię to z pobudek czysto muzycznych, wciąż uganiając się za kobietami (w zasadzie to już nie - wszak dogoniłem mą wybrankę).
Jak na mężczyznę przystało.

a6fdc61d080db6b763367d10cecb285b

2 komentarze:

  1. Nawet nie wiesz jak wiele sił pokładam w to, żeby nie zaczynać od ubierania w słowa tego, jak duże wrażenie na mnie robisz przy każdym kolejnym wpisie i jak bardzo jestem dumna z tego, że Cię znam, gdy tylko przeczytam kilka pierwszych li... Fak. No i wszystkie siły trafił szlag.

    ... no ale jeszcze jeszcze muszę wazelinką pojechać, bo to bardzo istotne - nie znajdę nigdzie drugiego takiego faceta z jajami przepełnionymi stuprocentową autentycznością i klasą, który bez zająknięcia (a nawet z podziwem!) wrzuci na tapetę swoich przemyśleń chyba najbardziej znany babski manifest Danuty Rinn, przy którym jakieś 90% męskiej populacji reaguje tak zwanym "kręceniem oczami" (tak samo jak przy "Facet to świnia"). Nawet nie wiesz, jak wielką ochotę mam włączyć się do dyskusji, ale niestety w moim przypadku narzekanie na samców, a raczej ich brak, jest dość niewskazane, już nie mówiąc o tym, że bezpodstawne (co jak co, ale widziały gały, co brały :D). Poza tym jestem nieszczęsną propagatorką hasła "wszystko dla ludzi" i "idealny facet" to dość szeroko pojęte hasło. Ile kobitek tyle wymagań. Jedne lubią, jak facet jest światły, ma dorodnego bica i dobrą pracę, innym wystarczy, że facet znosi ich PMS.
    Podążając tym tropem - ile wymagań, tyle chłopów. Jeżeli znajdę swojego jedynego, to mam w nosie poziom testosteronu pozostałej części męskiej populacji. Co nie zmienia faktu, że zniewieściałym pipkom i nałogowym onanistom powinniśmy (nyśmy?) mówić stanowcze nie. Oczywiście jeżeli mówimy o relacjach damsko męskich i w ogóle roli mężczyzny jako samca. Bo na scenie muzycznej niektóre zniewieściałe pipki są całkiem mniam (aj, wyrosłaś już z boysbandów, Maniu...).

    Jako że jestem kobitką (podobno), to pozwolę sobie w takim razie pozostawić ślad w postaci mojego obrazu symptomów idealnego mężczyzny, co by tak bidnie w tym komentarzu było. Coś, co na Manię (i inne zdegenerowane manipulantki jak ja) działa najbardziej - niski głos i jego głęboki tembr, duże dłonie, szerokie ramiona (uwaga! koniec cech fizycznych), inteligencja, zdrowy światopogląd, pewność siebie, opiekuńczość, i absolutna wisienka na torcie - sztuka posługiwania się ironią. Nikt nie dorówna w rankingu atrakcyjności mężczyźnie, który, bez przysłowiowego pierdolenia, potrafi łatwo, z klasą i dobitnie podsumować sytuację, w której się znajduje, napieprzając cynizmem gdzie się da. Może tak naprawdę powinien mieć czekoladową opaleniznę i dobrze zarabiać, ale szczerze - nic mnie to nie obchodzi. Mózg to najbardziej seksowny organ w ciele mężczyzny, o ile jest dobrze wyćwiczony. Jak to jarrrra!

    Ach, zobaczyłam Brodkę i jestem w najsiódmiejszym niebie, jakie istnieje. I to koniec moich muzycznych ochów, bo szczerze mnie "Je T'Aime..." drażni jak piasek w gaciach, a już naprawdę głos tej Pani (tu bym zaczęła co nieco o wydawaniu z siebie różnych dźwięków podczas sytuacji intymnych, ale podejrzewam, że to by się niesmacznie skończyło, więc spasuję).


    Dziękuję, Marcinie, za wpis. Serio. Dodam jeszcze, że spokojnie możesz napisać książkę (a propos tego pana z czekoladowym rogalikiem [a fe, to zabrzmiało świńsko!]) i że, TAK, jesteś facetem, który oddaje w pełni definicję prawdziwego mężczyzny.

    Trzymkaj się! :*

    OdpowiedzUsuń
  2. O jejku Panie Marcinie czemu w twoim tekscie tyle agresji i wręcz awersji do inności ? Osoba o tak wyszukanym guście muzycznym pisząca jak purysta o wiedzy której mógłby pozazdrościc nie jeden erudyta wykazuje ceche wywodzącą sie z dna intelektualności ludzkiej czyt. NIETOLERANCJA. Nie szanowny Panie Marcinie nawet nie chce dopuszczac takich myśli że Pan mógłby wiedziec coś na temat tak banalnych czynności jak pozowanie. Pozdrawiam Dominik.

    OdpowiedzUsuń

Krótka, treściwa opinia, albo surowa jazda i długi wywód ociekający w krwistą krytykę!

'klik' i piszesz